Wywiad do lokalnej telewizji
Iran. Kurdystan.
W PODRÓŻY
Jedziemy na zachód - w stronę Kurdystanu. Dwa Jeepy i Suzuki Delica. Omijamy główne, zatłoczone i niemiłosiernie zadymione drogi ścinając jednocześnie spory łuk. Krajobraz robi się bardziej przyjazny: z apokaliptycznego, pustynnego, zasnutego spalinami wjezdźamy w wioski, z których wylewa się wiosenna zieleń sadów i ogrodów.Prowadzę czołowy samochód, obok mnie Kuba. Piotrek i Bartek z tyłu śpiewają arie operowe, śpią lub toczą fascynujące dyskusje o filozofii. Na przemian chcemy ich wysadzić bądź płaczemy ze śmiechu. Są niczym Mann i Materna, Przybora i Wasowski. Towarzysze, z którymi chce się spędzić każdą podróż.
Przed zagłębieniem się na tereny Kurdów chcemy zatankować paliwo, potem zmierzamy w stronę granicy z Irakiem. Obmyślamy plany na ostatnie dni podróży. Dywaniki w samochodzie pokrywają się kolejnymi centymetrami łupinek pistacji.
Nagle kątem oka dostrzegam, że z naszym samochodem zrównuje się inny. Myśląc, że będzie nas wyprzedzał dopiero po chwili otwarcie odwracam się w jego stronę. W szarym Paykanie podróżuje dwóch mężczyzn. Pasażer na przednim siedzeniu macha do mnie i wskazując palcem w dół sugeruje, żebym się zatrzymał. Nie reaguję. Uchyla okno i coś do mnie krzyczy. W jego dłoni pojawia się mikrofon a przez warkot silników i świst powietrza przebija się “local television” “we want talk”.
- Jedź! - Kuba chwyta mnie za ramię.
Twarz Persa z przyjaznej zmiania się w ponurą maskę. Jeszcze przez chwilę jedziemy koło w koło po czym Paykan zwalnia i wycofuje się za ostatni samochód. Wywiad do lokalnej telewizji - szyte dosyć grubymi nićmi…
Upływa nie więcej jak minuta gdy nasz niespodziewany kompan zaczyna ponownie wyprzedzać. Zrównuje się z każdym samochodem, obserwuje, przyspiesza, obserwuje kolejny, przyspiesza, podjeżdża do naszego, w szybie widzę ponownie tą samą, jakby wykutą w kamieniu twarz i nieruchome wbite we mnie oczy. Wyprzedza nas a po chwili zwalnia i zjeżdża na pobocze.
- Nie zatrzymuj się! Musimy dojechać do najbliższego miasta!
Nasza kolumna mija intruza i pędzi w stronę Kangawar. To tylko 8 km.
Wjeżdżamy do miasteczka. Szeroka, czteropasmowa droga przechodzi w tym miejscu przez oazę. Typowa pustynna, przysypana piachem osada. Wydaje się, że zgubiliśmy obserwatora. Na wszelki wypadek jednak zatrzymujemy się na stacji paliw w samym centrum.
Ledwie wysypaliśmy się z samochodów gdy podjeżdża szary Paykan. W tym samym momencie wjazd i wyjazd ze stacji blokują dwa inne auta. Z każdego z nich wysiada po 3 cywili i jednym mundurowym. Podbiegają i odsuwają nas od pojazdów. Harmider i krzyki. Z natłoku perskich słów zrozumiałym jest jedynie “paszport” a nad tym głos Kuby: “nie dawać im paszportów!” Kilku z nas próbuje porozumieć się z kierownikiem awantury. “Dziennikarz” z szarego samochodu siedzi w swoim wozie z wystawioną na zewnątrz nogą, przez którą przewieszony jest kabel z leniwie kołyszącym się mikrofonem.
Obydwie grupy grają swój teatr. Oni, że są groźni, my, że mamy swoje prawa. W międzynarodowym języku krzyków, gestów i min uzupełnionym językiem angielskim dowiadujemy się, że oni zabierają dokumenty, my zostajemy tutaj i nie ruszamy dupska. Negocjujemy. Paszporty pojadą z nimi, ale z rąk nie wypuści ich nasz człowiek. My jedziemy za nimi.
Na tył jednego z irańskich samochodów, między dwóch tajniaków pakuje się Bartek.Z piskiem opon ruszają ze stacji, my za nimi. Po kilku minutach widzimy ciągnący się wzdłuż drogi kilkusetmetrowy betonowy mur zwieńczony drutem kolczastym i ukwiecony wieżami wartowniczymi. Zawijamy na rondzie, z drugiego z samochodów wychyla się ręka i nakazuje się zatrzymać. Auta znikają w bramie.
Nerwowo mijają minuty. Kolejne kilogramy łupinek pistacji wypstrykiwane na ulicę. Burzliwe dyskusje przeplatane ciszą.
*
Z bramy wychodzi oficer. “Skąd jesteśmy? dokąd jedziemy? po co? jak długo? Sprawdzamy teraz wszystko, proszę być cierpliwym”. Wraca do siebie.
*
Kuba siedzi w otwartych drzwiach Jeepa od strony ulicy.
- Zasłoń mnie
Staję tak, by nie było go widać z posterunku. Wyjmuje telefon i cyka zdjęcie. Jego telefon jako jedyny ma obejście na irański Internet i może w razie czego komunikować się ze światem.
- Wysłałem Konradowi zdjęcie miejsca w którym jesteśmy. Żeby ktokolwiek w razie czego cokolwiek wiedział…
*
Jeden z nas podchodzi do szlabanu. Palec strażnika nakazuje powrót.
*
Mijają kolejne kwadranse. Jesteśmy lekko posrani.
*
Po dwóch godzinach z bramy wychodzi Bartek; w towarzystwie dwóch oficerów i jakiegoś ciecia mówiącego po angielsku. Uchachany, jak to Bartek. Poklepują się po ramionach i gaworzą niczym kumple z liceum. “Taki nasz obowiązek. No tak to z tym Sokratesem właśnie, haha! Miłej podróży! Uważajcie na siebie! Pan oficer pozdrowi małżonkę!”
Noż kurwa….