Wywiad do lokalnej telewizji

Iran. Kurdystan.

W PODRÓŻY

12/4/20220 min read

Jedziemy na zachód - w stronę Kurdystanu. Dwa Jeepy i Suzuki Delica. Omijamy główne, zatłoczone i niemiłosiernie zadymione drogi ścinając jednocześnie spory łuk. Krajobraz robi się bardziej przyjazny: z apokaliptycznego, pustynnego, zasnutego spalinami wjezdźamy w wioski, z których wylewa się wiosenna zieleń sadów i ogrodów.Prowadzę czołowy samochód, obok mnie Kuba. Piotrek i Bartek z tyłu śpiewają arie operowe, śpią lub toczą fascynujące dyskusje o filozofii. Na przemian chcemy ich wysadzić bądź płaczemy ze śmiechu. Są niczym Mann i Materna, Przybora i Wasowski. Towarzysze, z którymi chce się spędzić każdą podróż.

Przed zagłębieniem się na tereny Kurdów chcemy zatankować paliwo, potem zmierzamy w stronę granicy z Irakiem. Obmyślamy plany na ostatnie dni podróży. Dywaniki w samochodzie pokrywają się kolejnymi centymetrami łupinek pistacji.

Nagle kątem oka dostrzegam, że z naszym samochodem zrównuje się inny. Myśląc, że będzie nas wyprzedzał dopiero po chwili otwarcie odwracam się w jego stronę. W szarym Paykanie podróżuje dwóch mężczyzn. Pasażer na przednim siedzeniu macha do mnie i wskazując palcem w dół sugeruje, żebym się zatrzymał. Nie reaguję. Uchyla okno i coś do mnie krzyczy. W jego dłoni pojawia się mikrofon a przez warkot silników i świst powietrza przebija się “local television” “we want talk”.
- Jedź! - Kuba chwyta mnie za ramię.
Twarz Persa z przyjaznej zmiania się w ponurą maskę. Jeszcze przez chwilę jedziemy koło w koło po czym Paykan zwalnia i wycofuje się za ostatni samochód. Wywiad do lokalnej telewizji - szyte dosyć grubymi nićmi…

Upływa nie więcej jak minuta gdy nasz niespodziewany kompan zaczyna ponownie wyprzedzać. Zrównuje się z każdym samochodem, obserwuje, przyspiesza, obserwuje kolejny, przyspiesza, podjeżdża do naszego, w szybie widzę ponownie tą samą, jakby wykutą w kamieniu twarz i nieruchome wbite we mnie oczy. Wyprzedza nas a po chwili zwalnia i zjeżdża na pobocze.
- Nie zatrzymuj się! Musimy dojechać do najbliższego miasta!
Nasza kolumna mija intruza i pędzi w stronę Kangawar. To tylko 8 km.

Wjeżdżamy do miasteczka. Szeroka, czteropasmowa droga przechodzi w tym miejscu przez oazę. Typowa pustynna, przysypana piachem osada. Wydaje się, że zgubiliśmy obserwatora. Na wszelki wypadek jednak zatrzymujemy się na stacji paliw w samym centrum.

Ledwie wysypaliśmy się z samochodów gdy podjeżdża szary Paykan. W tym samym momencie wjazd i wyjazd ze stacji blokują dwa inne auta. Z każdego z nich wysiada po 3 cywili i jednym mundurowym. Podbiegają i odsuwają nas od pojazdów. Harmider i krzyki. Z natłoku perskich słów zrozumiałym jest jedynie “paszport” a nad tym głos Kuby: “nie dawać im paszportów!” Kilku z nas próbuje porozumieć się z kierownikiem awantury. “Dziennikarz” z szarego samochodu siedzi w swoim wozie z wystawioną na zewnątrz nogą, przez którą przewieszony jest kabel z leniwie kołyszącym się mikrofonem.

Obydwie grupy grają swój teatr. Oni, że są groźni, my, że mamy swoje prawa. W międzynarodowym języku krzyków, gestów i min uzupełnionym językiem angielskim dowiadujemy się, że oni zabierają dokumenty, my zostajemy tutaj i nie ruszamy dupska. Negocjujemy. Paszporty pojadą z nimi, ale z rąk nie wypuści ich nasz człowiek. My jedziemy za nimi.

Na tył jednego z irańskich samochodów, między dwóch tajniaków pakuje się Bartek.Z piskiem opon ruszają ze stacji, my za nimi. Po kilku minutach widzimy ciągnący się wzdłuż drogi kilkusetmetrowy betonowy mur zwieńczony drutem kolczastym i ukwiecony wieżami wartowniczymi. Zawijamy na rondzie, z drugiego z samochodów wychyla się ręka i nakazuje się zatrzymać. Auta znikają w bramie.

Nerwowo mijają minuty. Kolejne kilogramy łupinek pistacji wypstrykiwane na ulicę. Burzliwe dyskusje przeplatane ciszą.

*

Z bramy wychodzi oficer. “Skąd jesteśmy? dokąd jedziemy? po co? jak długo? Sprawdzamy teraz wszystko, proszę być cierpliwym”. Wraca do siebie.

*

Kuba siedzi w otwartych drzwiach Jeepa od strony ulicy.
- Zasłoń mnie
Staję tak, by nie było go widać z posterunku. Wyjmuje telefon i cyka zdjęcie. Jego telefon jako jedyny ma obejście na irański Internet i może w razie czego komunikować się ze światem.
- Wysłałem Konradowi zdjęcie miejsca w którym jesteśmy. Żeby ktokolwiek w razie czego cokolwiek wiedział…

*

Jeden z nas podchodzi do szlabanu. Palec strażnika nakazuje powrót.

*

Mijają kolejne kwadranse. Jesteśmy lekko posrani.

*

Po dwóch godzinach z bramy wychodzi Bartek; w towarzystwie dwóch oficerów i jakiegoś ciecia mówiącego po angielsku. Uchachany, jak to Bartek. Poklepują się po ramionach i gaworzą niczym kumple z liceum. “Taki nasz obowiązek. No tak to z tym Sokratesem właśnie, haha! Miłej podróży! Uważajcie na siebie! Pan oficer pozdrowi małżonkę!”

Noż kurwa….

fot. Łukasz Klimczak
fot. Łukasz Klimczak
fot. Łukasz Klimczak
fot. Łukasz Klimczak
fot. Łukasz Klimczak
fot. Łukasz Klimczak