Śniadanie w Nairobii

O tym, jak trafiliśmy na śniadanie do księżnych Sapieżanek i kogo tam spotkaliśmy

W PODRÓŻY

12/3/20224 min read

fot. Łukasz Klimczak
fot. Łukasz Klimczak

Nasz samochód staje przed jedyną w dzielnicy uchyloną bramą. Magda swoim rozbrajającym uśmiechem żegna się z kierowcą po czym wchodzimy do ogrodu. Jest niedzielne przedpołudnie we wschodnim Nairobii. Temperatura ok.24 st. C, słońce przyjemnie grzeje, palmy rzucają orzeźwiający cień. Powietrze wypełnione zapachem tropikalnych roślin. Idealne miejsce do tytułu kolebki ludzkości. Posiadłość wydaje się pusta. Dopiero po przejściu kilkunastu kroków po przystrzyżonym trawniku słyszymy donośny, ciepły głos. Zza krzewów wyłania się kilka rzędów stojących w ogrodzie krzeseł, przed którymi pod przydomową kapliczką stoi zaimprowizowany ołtarz. Przy nim prowadzący po polsku mszę ksiądz. Zwiewne sukienki, lniane spodnie, luźne koszule, marynarki. Czasem między słuchaczami przebiegnie dziecko, inne surowym wzrokiem zostanie strofowane przez dorosłego. W cieniu pod krzakiem leży trzymany na smyczy pies. Byłem w Nairobii zaledwie kilka dni gdy Magda oświadczyła: 11 -go listopada zostaliśmy zaproszeni na przyjęcie z okazji Święta Niepodległości do Ambasadora.
- Magda, 10-go wieczorem mam lot - odpowiedziałem zdruzgotany.
- Ok, w takim razie tydzień wcześniej pójdziemy na mszę i przyjęcie do Księżnych Sapieżanek…

Taka sytuacja…

W pierwszą niedzielę miesiąca dla niewielkiej kenijskiej Polonii księżne Sapieha organizują mszę. Tak, z tych Sapiehów. A dokładnie 3 córki Eustachego Seweryna - oficera kawalerii i eksploratora Afryki, wnuczki Eustachego Kajetana - ministra spraw zagranicznych II RP, pra pra wnuczki litewskich hetmanów, wojewodów, kasztelanów i kanclerzy. Tak się losy splotły, że po II Wojnie Światowej nie było po co wracać Sapiehom do Polski. Osiedli w Nairobii i tam wiodą skromny - jak na magnacki ród - żywot w cieniu palm i baobabów.

Msza kończy się a wszyscy - spóźnialscy i ci, z pierwszego rzędu z uśmiechem witają się ze sobą. Pogaduszki, uściski dłoni. Magda jest w Kenii świeżą rezydentką więc poznany wcześniej polski lekarz przedstawia nas Gospodyniom. Bardzo energiczne, brylujące w towarzystwie panny w szlachetnym wieku. Tymczasem kilkanaście metrów za nami w ogrodzie przed kolonialnym domem zastawiane są już stoły, gospodarze i goście wystawiają ciasta i przekąski; kawa, herbata; miło mi poznać! czy interesy idą dobrze? co u małżonki? kiedy ostatnio był pan w Polsce? Jak to na kolonialnym niedzielnym śniadaniu…

Nie narzucam się, raczej obserwuję i czekam. Trochę nie dowierzam w jakim miejscu przyszło mi się tym razem znaleźć. Ponieważ grono gości liczy niewiele ponad 20 osób, po pierwszych powitaniach i pogaduszkach uwagę zaczynają przyciągać osoby nieznane, dlatego w kilka minut i ja mogę wymienić uściski dłoni i pobieżne informacje z większością osób: przybyłym z misji księdzem, panem doktorem, siostrami zakonnymi z prowincjonalnej misyjnej szkoły. Wokół stołu krzątają się zarówno czarni jak i biali; rozmowy po polsku, angielsku, suahili.

Podchodzę do człowieka na wózku inwalidzkim. Jest mulatem, dlatego w pierwszym odruchu po angielsku pytam czy podać mu kawę.
- Mam na imię Kuba - odpowiada - witam w Nairobi.
- Jest pan Polakiem?
- Jak najbardziej! Całe życie mieszkałem w Polsce. Urodziłem się tam, studiowałem w filmówce. Pracowałem.
- Studiowałeś film? W łódzkiej filmówce? Ja jestem z Łodzi! - śmieję się, bo to moje kolejne spotkanie na końcu Świata z człowiekiem, o którego mogłem otrzeć się na własnym podwórzu.
- Czy studiowałem? Ja jestem Łodzianinem!
Podnosi się z wózka, chwyta pod rękę i prowadzi w drugi kąt ogrodu.
- Oto moja mama - Łodzianka! I mój tato! Przyjechał z Nairobi do Łodzi studiować medycynę na początku lat 60-tych i został w Polsce. Mieszkaliśmy na Południowej przy Wschodniej.
- Czyli na Rewolucji…(w Łodzi po wojnie ulicę Południową przemianowano na Rewolucji 1905r.)
- Nie używamy komunistycznych nazw. Dla nas to Południowa.
Witam się z rodzicami Kuby. Kiedy słyszą, że jestem Łodzianinem nie chcą wypuścić mnie z ramion. Wylewa się potok słów, wspomnień, wzruszeń. W sumie przez 4 lata nauki w IV LO byłem ich najbliższym ziomalem.O swojej historii Kuba opowiada bez skrępowania a ja otwieram ze zdumienia oczy. Ponieważ nie jestem dziennikarzem a w każdym razie nie przedstawiłem mu się jako osoba opowiadająca historie - nie daję sobie prawa do opowieści o jego zawiłych losach; ocenach, sądach i lękach. W tej opowieści pozostanie jedynie Łodzianinem, spotkanym w samym środku Afryki.

Biegnę do Magdy (również jest Łodzianką).
- Nie uwierzysz kogo spotkałem!